Strony

czwartek, 28 lutego 2013

zupa cebulowa

tak naprawdę chodziło o to, że muszę już zacząć zbierać łupiny do farbowania pisanek. ale swoją drogą zupa jest warta grzechu, nawet w moim obecnym stanie... między innymi dla niej, kiedy kompletowaliśmy z M. nasz pierwszy komplet naczyń, zdecydowaliśmy, że miski na zupę muszą być żaroodporne.

dwie marchewki
średnia pietruszka
1,5 kg cebuli
ok. 2-3 łyżki oliwy
ok. 3 łyżki masła
por
sól
kostka rosołowa lub ok. litra bulionu - najlepiej warzywne lub z kurczaka
listek laurowy
gałka muszkatołowa
tymianek i rozmaryn - najlepiej gałązka świeżego - pod warunkiem, że się nie ma kotów, które zjadają parapetowe ogródki ziołowe... - lub szczypta suszonego
świeżo zmielony pieprz - opcjonalnie

obrane i pokrojone marchewki, pietruszkę i por podsmażyć w garnku na rozgrzanej oliwie. gdy się lekko zrumienią, dorzucić listek laurowy, pokruszoną kostkę rosołową i zalać mniej więcej szklanką wody. przykryć. dusić, aż zmiękną. cebulę pokroić w kostkę i lekko zrumienić na maśle - pod żadnym pozorem nie może się przypalić. przełożyć do garnka. zalać resztą wody lub bulionu - ilość płynu zależy od pożądanej gęstości. gotować jeszcze chwilę. wyjąć listek laurowy. doprawić solą, gałką i ziołami. ewentualnie pieprzem. całość najlepiej zmiksować, ale równie dobrze można zajadać od razu.

można podawać wprost na stół, a obok postawić grzanki i ulubiony gatunek sera - najlepiej parmezan. albo: rozlać porcje do miseczek żaroodpornych. na wierzchu położyć grzanki. posypać serem - np. raclette. wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. zapiekać, aż ser się stopi i zrumieni. można przybrać krążkami zrumienionej cebuli i natką pietruszki. jeść póki gorąca!

środa, 27 lutego 2013

ciasteczka bardzo prędkie

naprawdę szybko się je robi, nawet jeśli nie posiada się malaksera,  lub czegoś w tym stylu. mój ma już chyba dwadzieścia lat i ma się świetnie. a ciasteczka można potem schować do metalowej puszki i długo trzymać w miejscu mniej lub bardziej sekretnym. świetnie to robi tym, które zawierają migdały i orzechy, bo ich aromat wydobywa czas. ilość wariacji jest w zasadzie nieograniczona - dodatkami do ciasta można bowiem żonglować w nieskończoność. dzięki czemu ciasteczka mogą być na słodko, ale też można przyrządzić ich wersję wytrawną. najlepiej podsumowała je Mama M.: "one nie mają wyglądu, ale są luks."

ciasteczka z białą czekoladą i morelami

kostka masła
15 dag cukru
20 dag mąki pszennej
dwa średnie jajka
5-10 dag płatków owsianych
5-10 dag zrumienionych płatków migdałowych
tabliczka białej czekolady
10 dag suszonych moreli
cukier waniliowy
szczypta soli

masło w temp. pokojowej wrzucić do malaksera, chyba, że ciasto zagniatamy w misce. zmiksować, dodać cukier i cukier waniliowy oraz sól. dodać jajka. zmiksować na gładką masę. dodać mąkę, płatki owsiane i płatki migdałowe. zmiksować. dodać pokruszoną dość drobno białą czekoladę i pokrojone w kostkę suszone morele. ciasto zawinąć w folię spożywczą, uformować wałek, zamrozić. pokroić w plasterki grubości ok. pół centymetra. ułożyć na blasze wyłożonej pergaminem. piec w temp. 200-180 stopni, aż się zarumienią.

ciasteczka z orzechami i czekoladą

zamiast płatków migdałowych dodać 10 dag posiekanych drobno orzechów włoskich. zamiast moreli i białej czekolady - pokruszoną gorzką czekoladę i skórkę otartą z jednej cytryny. równie pyszne wychodzą z dodatkiem grubo pokrojonych orzechów laskowych, ale wtedy niekoniecznie ze skórką cytrynową.

ciasteczka czekoladowe

do ciasta dodać dwie łyżeczki prawdziwego kakao i tabliczkę pokruszonej drobno gorzkiej, lub gorzkiej i mlecznej czekolady. dobrze wówczas użyć pokruszonej soli gruboziarnistej. w tym wydaniu świetnie też sprawdza się dodatek chili.

ciasteczka cytrynowe 

zrumienionych płatków migdałowych dodać 10 dag. poza tym - dodać skórkę otartą z 2-3 cytryn. w tym wypadku dobrze jest użyć prawdziwej wanilii. można też przerobić je na ciasteczka imbirowe dodając suszony lub świeży imbir.

ciasteczka pomarańczowe z czekoladą

do ciasta dodać skórkę otartą z 1-2 pomarańczy, dwie łyżeczki grubo pokrojonej skórki pomarańczowej, 10 dag zrumienionych płatków migdałowych i tabliczkę pokruszonej gorzkiej czekolady.

ciasteczka serowe

do ciasta nie dodawać cukru, a sól najlepiej gruboziarnistą. dodać ok. 10 dag wybranego sera długo dojrzewającego. można doprawić ulubioną przyprawą - papryką, curcumą, kminem, kminkiem, czarnuszką.

ciasteczka cebulowe

do ciasta bez cukru dodać dobrze zrumienione dwie średnie cebule. jeśli ktoś używa, można je zastąpić odpowiednią ilością prażonej cebulki. w ten sposób można też przygotować wersję czosnkową.

i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej... chrupać!






wtorek, 26 lutego 2013

omułki w białym winie

zawdzięczam je Agnieszce. pakowane w Bretanii, zalewane wodą morską, po otwarciu opakowania pachniały sztormem. po wypłukaniu, zalewałyśmy je białym, wytrawnym winem i przykryte dusiłyśmy kilka minut. kiedy się otwarły dodawałyśmy drobno posiekany czosnek, pokrojony por i słodką śmietankę. po zredukowaniu, kiedy sos stawał się kremowy, omułki lądowały w miseczkach wraz z garścią drobno posiekanej pietruszki i świeżo wyciśniętym sokiem z cytryny. na stole potrzebne były już tylko bagietka i białe wino. 



omułki
białe wytrawne wino
słodka śmietanka kremówka
por
szczypta soli
natka pietruszki
cytryna



no, i świeża bagietka.


makaron z krewetkami

taki banał różowo-zielony. tagliatelle z krewetkami. szybko, łatwo i przyjemnie. niby nic a jednak. krewetka z pętelką!


proporcja mniej więcej na cztery osoby, ale to jak zwykle, zależy od apetytu:

ok. 14 kłebków tagliatele
200 g krewetek koktajlowych
szklanka słodkiej śmietanki
puszka krojonych pomidorów
por
szczypta soli
średni pęczek koperku
ok. 3 łyżki oliwy
ok. łyżeczka masła



oliwę i maso rozgrzać, wrzucić krewetki - jeśli są mrożone, trzeba je koniecznie wcześniej rozmrozić, inaczej będą się rozmrażać na patelni oddając całą wodę i... no, wiadomo, klęska. krótko przesmażyć. dodać pokrojony  w talarki por, smażyć aż lekko zmięknie ale nie straci koloru. dodać pomidory. po chwili wlać śmietankę, zmniejszyć ogień. dusić, aż sos delikatnie się zredukuje i nabierze kremowej konsystencji. posolić - do smaku. na koniec posypać wszystko posiekanym koperkiem. 








tagliatelle ugotować al dente. podawać z sosem krewetkowym i świeżą sałatą.



czwartek, 21 lutego 2013

konfitury cytrynowe

do herbaty. do tortów. do ciasteczek. do ryb. a także do całej reszty. konfitura cytrynowa. czyli kropla nad i.



proporcja na dwa słoiki 250 ml
cztery cytryny
75 dag cukru
1,5 szklanki wody

cytryny zalać w całości przegotowaną wodą i moczyć przez 4-5 dni, codziennie zmieniając wodę. następnie nakłuć cytryny i gotować na wolnym ogniu, aż lekko zmiękną. pozostawić do ostygnięcia. pokroić w plasterki. ugotować syrop z cukru i wody. zagotować w nim pokrojone cytryny. na drugi dzień znowu zagotować. gotować na wolnym ogniu do uzyskania pożądanej gęstości konfitury, uważając aby plasterki cytryn nie rozgotowały się.


wtorek, 19 lutego 2013

legumina orzechowa

czyli coś, co niegdyś nazywano budyniem. kultowy deser. nie trudny, wymaga tylko odpowiedniej formy do gotowania na parze. moją, kupiła prababcia na targu w Katowicach, kilka lat po wojnie. od pewnej Niemki, która opuszczała Śląsk... forma służy świetnie do dziś.

legumina

4 jaja
10 dag orzechów włoskich - zmielonych
skórka cytrynowa z jednej cytryny
8 dag cukru
2 dag bułki tartej

białka ubić na sztywna pianę. żółtka utrzeć z cukrem na białą masę. delikatnie wymieszać z nią pianę, dodać orzechy skórkę z cytryny i bułkę tartą. przełożyć do formy dokładnie wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą - pokrywka też musi być nasmarowana, bo ciasto rośnie w trakcie gotowania. Zamkniętą szczelnie formę włożyć do garnka z gotującą się wodą - nie powinna sięgać wyżej niż do połowy formy. garnek przykryć, gotować ok. 40 min., na wolnym ogniu, ale tak, aby wda cały czas wrzała. leguminę pozostawić do ostygnięcia w formie. potem wyłożyć. najlepiej podawać dopiero drugiego dnia, wtedy koncentruje się w niej smak. przechowywać pod przykryciem, w chłodnym miejscu, aby zachowała właściwą sobie wilgotność.

sos waniliowy

6 żółtek
6 łyżek cukru
wanilia - 5-6 cm., ew. cukier z prawdziwą wanilią
dwie łyżeczki mąki ziemniaczanej
0,5 litra słodkiej śmietanki

żółtka utrzeć z cukrem na białą masę, na koniec dodać mąkę ziemniaczaną. śmietankę wlać do garnka opłukanego zimną wodą, wanilię przekroić na pół, tępą stroną noża wycisnąć z każdej połówki ziarna i wszystko razem wrzucić do śmietanki. podgrzać. wyjąć twarde części rozkrojonej wanilii. mieszając energicznie wlewać powoli do żółtek, potem postawić na niewielkim ogniu i mieszać dalej, aż zgęstnieje.

leguminę przełożyć do naczynia z wysokim brzegiem i zalać sosem waniliowym. obok można postawić także lemon curd, najlepiej w wersji z jabłkami.





cwibak, albo poczucie bezpieczeństwa

lubimy go w zimie. M. specjalnie dla niego dryluje latem wiśnie, które przyrządza w spirytusie. najlepszy jest dojrzały, najlepiej tydzień albo dwa po upieczeniu. tylko kto tyle wytrzyma? zazwyczaj więc robię więcej niż jeden. pierwszy od razu zaspokaja apetyty. a potem na pytanie, czy mamy jeszcze cwibak, wyjmuję najspokojniej drugi (albo trzeci...) egzemplarz z szuflady. 

przepis cioci Oleńki należy do moich ulubionych, skomponowanych podług mądrości dawnych Pań domu. proporcje nadaje ciastu ciężar jajek. tyle ile jajka zaważą, odważyć cukru i mąki, i tylko nieco trochę mniej masła. bakali musi być bardzo dużo. na 4-5 jaj średnio pół kilo: mój ulubiony zestaw to prażone migdały i orzechy laskowe bez skórki, skórka pomarańczowa, pokrojone morele, figi i daktyle, posiekana gorzka czekolada oraz wiśnie w spirytusie autorstwa M. ale tak naprawdę można dodawać wszelkie ulubione według osobistych smaczków i ochoty. (kiedyś na przykład, przytrafił mi się eksperymentalny zakalec, który trzymałam pokrojony w kostkę w zamrażalniku. przed pieczeniem cwibaka namaczałam krajankę w rumie i dodawałam do ciasta razem z bakaliami)

wszystkie składniki ciasta należy utrzeć razem, zaczynając od masła, do którego dodać cukier, a następnie całe jaja, na końcu zaś mąkę. kiedy byłam mała posłusznie ucierałam je wszystkie drewniana pałką w makutrze, na polecenie ciotki, która kategorycznie twierdziła, że cwibak nie wyjdzie, jeśli nie będę tego robić przez minimum 40 minut. dzisiaj używam miksera, ucierając wszystko dość długo, aż masa będzie naprawdę jednolita i gładka. bakalie, aby nie opadły, należy przesypać mąką i dodać do ciasta. piec w 180 stopniach minimum 40 min. sprawdzać patyczkiem. jeśli starczy cierpliwości przetrzymać upieczone ciasto owinięte w folię aluminiową lub ściereczkę i dopiero wtedy najeść się do syta.

p.s. pokrojone bakalie można jakiś czas przed pieczeniem ciasta podlać brandy albo rumem - najlepszy do tego celu jest Stroh.


zupa kukurydziana, czyli słońce w misce

dedykuję mojemu bratankowi. mam nadzieję, że kiedy już będzie mógł jej skosztować - zasmakuje mu. kukurydzę najlepiej zmiksować, ale jeśli mamy świeże kolby można naciąć ziarna wzdłuż i wycisnąć miąższ pocierając z góry na dół tępą stroną noża. dobrze smakuje z grzankami z ciemnego pieczywa - chleba razowego albo pumpernikla. można ją zaostrzyć posypując świeżą, posiekaną papryczką chili. w lecie można podawać ze świeżo zerwanymi kwiatami nasturcji.



zupa

dwie średnie marchewki
dwie średnie pietruszki
por
dwa, trzy ząbki czosnku
dwie puszki albo ok. sześciu-ośmiu dużych kolb kukurydzy
ok. 1,5 litra bulionu warzywnego lub kostka rosołowa warzywna
pół szklanki słodkiej śmietanki - najlepiej 30%
2-3 łyżki oliwy z oliwek
sól - do smaku

marchewkę i pietruszkę obrać ze skórki, pokroić. oliwę wlać do garnka i rozgrzać. wrzucić pokrojone warzywa, następnie pokrojoną cebulę, czosnek i por. zrumienić. zalać nieduża ilością bulionu i gotować aż staną się miękkie. kukurydzę zmiksować i przecedzić przez sito - jeśli używamy konserwowej nie wylewać zalewy, tylko zmiksować wszystko razem. zupę zmiksować, dodać przetartą kukurydzę, dodać resztę bulionu - jeśli zupa jest zbyt gęsta, można dolać jeszcze trochę. można też do zmiksowanej już zupy dodać kukurydzę w całości, ale dzięki zmiksowanej jest gęstsza i gładsza. na koniec dodać śmietankę. zagotować.

podawać gorącą - solo albo z grzankami. można ozdobić ją kleksem kwaśnej śmietany. osobno podawać co się komu podoba - papryczkę chili, pieprz, posiekaną natkę pietruszki, parmezan, i.t.d. można też dodać podsmażone na maśle krewetki.


środa, 13 lutego 2013

bezy


znane i zazwyczaj lubiane. słodkie, ale można je równoważyć kwaskowatymi dodatkami. są kolejnym sposobem na zużycie białek pozostałych po innych wypiekach i potrawach. ich zaletą jest także to, że można je przechowywać w metalowym pojemniku i wykorzystać w razie niespodziewanej wizyty lub nieopanowanego ataku apetytu.



 
bezy

3 białka
20 dag cukru
pół łyżeczki soku z cytryny

pianę ubić na sztywno, dodawać cukier cały czas ubijając. ubijać do momentu uzyskania jednolitej gęstej masy tworzącej pod palcem spiczaste wierzchołki. bezy nakładać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia, łyżką lub za pomocą rękawa cukierniczego o szerokiej końcówce - można wtedy nadać im bardziej wymyślny kształt. pomiędzy bezami należy zachować odległość, ponieważ rosną w czasie suszenia. wstawić do piekarnika nagrzanego do temp. 100-80 stopni i suszyć przez godzinę, następnie lekko uchylić drzwiczki (najlepiej włożyć w szparę drewnianą łyżkę) i suszyć następną godzinę. po tym czasie sprawdzić czy bezy są gotowe - suche w środku. tak przygotowane można przechowywać w blaszanym pudełku na wypadek niespodziewanych gości.


 
bezy podawać z porcją zamrożonego nugatu lub sorbetu, kremem na bazie serka mascarpone, polane sosem ze zmiksowanych truskawek lub malin, albo lemon curd, świeżymi owocami i bitą śmietaną.











poniedziałek, 11 lutego 2013

zupa na gwoździu z żurawiną

to nie był mój pomysł. tylko Tymona, który wrzucił do swojej zupy garść żurawiny. nie wiem, czy wiedział, co robi. ale smakuje jakby wiedział...

zupa na gwoździu

ostatni woreczek pulpy dyniowej z zamrażalnika (niecała ćwiartka średniej dyni), czyli gwóźdź.
ostatnie dwie marchewki
ostatnie dwie pietruszki
ostatnie dwa ziemniaki
ostatnia cebula (średniej wielkości)
2-3 ząbki czosnku
ostatnia puszka pomidorów
dwie łyżki oliwy z oliwek
kwaśna śmietana albo jogurt
kostka bulionowa 
sól
cukier brązowy
pieprz
natka pietruszki

garść suszonej, krojonej żurawiny

marchewki, ziemniaki, pietruszkę i cebulę obrać, pokroić. w garnku o grubym dnie rozgrzać oliwę, wrzucić pokrojone warzywa i obrany, pokrojony czosnek. przysmażyć. zalać mała ilością wody i dusić aż zmiękną  wtedy dodać przecier z dyni. wrzucić kostkę rosołową i dolać tyle wody, ile potrzeba aby uzyskać pożądaną gęstość zupy. na koniec dodać pomidory. zagotować. doprawić solą, cukrem i pieprzem do smaku. podawać z kleksem kwaśniej śmietany. obok postawić miseczki z żurawiną i posiekaną natką pietruszki. ucztować. 


sobota, 9 lutego 2013

pączki

jestem obrzydliwie konserwatywna. muszą być z różą, albo z konfiturą morelową. no to są. kiedyś na smalcu, teraz najlepiej smażyć je na tłuszczu roślinnym, o wysokiej temperaturze dymienia - typu Planta. zamiast przypalonego tłuszczu dom pachnie wtedy drożdżowym ciastem. 

legendarna Mama Cioci Oleńki zarabiała podobno całą dzieżę ciasta, z którego nabierała ciasto ręką, nadziewała konfiturą i smażyła górę pączków o identycznym kształcie i wielkości - zawsze ze złotą obwódką, która jest świadectwem pączka idealnego. nie kończyłam szkoły dla żon, tak jak Mama Cioci Oleńki i muszę się imać innych sposobów. złota obwódka złotą obwódką, rożnie to z nią bywa,  niemniej jednak był taki jeden, co kochał się w moich pączkach zamiast we mnie... no, cóż - jego strata!


pączki - proporcja na ok. 40 pączków


dziewięć żółtek i jedno jajko
12 dag cukru i cukier z prawdziwą wanilią - albo wanilia
szczypta soli
dwie szklanki ciepłego mleka
10 dag stopionego masła
niecały kg mąki pszennej
kieliszek wódki lub spirytusu


w pączkach

szklanka róży
szklanka konfitury morelowej


drożdże pokruszyć, zasypać dwoma łyżkami cukru, odstawić. w makutrze część mąki zalać mlekiem. zamieszać, aby uzyskać masę o konsystencji śmietany. drożdże rozetrzeć z cukrem, wlać do zaczynu, zamieszać i odstawić w ciepłe miejsce. żółtka i jajko utrzeć do białości z cukrem i wanilią, dodać sól i kieliszek alkoholu. masło stopić, odstawić.

do wyrośniętego zaczynu dodać masę jajeczną i niecałą z pozostałego po zaczynie kilograma mąki. wyrabiać miarowo, wbijając otwartą dłonią jak najwięcej powietrza. po chwili dodać masło i wyrabiać dalej przez minimum 20 minut. im dłużej, tym pyszniej - więc warto się przyłożyć. gładkie, odstające od ręki i ścianek naczynia ciasto odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.

wyrośnięte ciasto rozwałkowywać na grubość ok. 1 cm. wykrawać niewielkie krążki o średnicy maksymalnie 3 cm. na połowę z nich nakładać sporą porcję konfitur. każdy przykryć pustym krążkiem, mocno skleić brzegi i uformować w dłoniach kolisty kształt. odłożyć na czystą ściereczkę do wyrośnięcia. ważne jest, żeby nie podsypywać ciasta zbyt dużą ilością mąki, bo jej nadmiar osypie się do tłuszczu i spowoduje jego przedwczesne przypalenie.

w dużym garnku rozpuścić pięć kostek Planty. sprawdzić temperaturę tłuszczu wrzucając kawałek drożdżowego ciasta. jeśli wypływa od razu i ładnie się przyrumienia - wrzucać wyrośnięte pączki. po 2-3 minutach przewracać na drugą stronę i smażyć kolejne 2-3 minuty. po wyłowieniu wykładać na talerz wyłożony warstwą ręczników papierowych.

przekładać na półmisek. posypać cukrem pudrem. a najlepiej - polukrować i posypać skórką pomarańczową, ewentualnie też płatkami migdałowymi w cukrze.

objadać się, póki czas.

poniedziałek, 4 lutego 2013

brownie najlepszy


ciasto, które nie wymaga komentarza.


kostka masła
2 tabliczki gorzkiej czekolady
100 g mąki
300 g cukru
8 jajek
ok. pół łyżeczki gruboziarnistej soli - najlepiej morskiej lub himlajskiej

na łaźni wodnej rozpuścić masło i połamaną czekoladę, mieszając aby się połączyły. lekko przestudzić. jaja ubić z cukrem, do masy wlewać czekoladową emulsję, cały czas mieszając, na końcu dodać mąkę, wylać na blachę wyłożoną pergaminem. posypać solą - równomiernie. piec w temp. 180 stopni ok 40 min. - nie za długo! sprawdzić drewnianym patyczkiem, czy już upieczone. ostudzić.

polewa

w pół szklanki słodkiej śmietanki 30% rozpuścić na łaźni wodnej pół tabliczki czekolady - proporcje przybliżone, można dodać więcej czekolady lub wzmocnić smak dodając kakao. polać ostudzone ciasto. ewentualnie posypać płatkami migdałowymi, albo żurawiną, albo skórką pomarańczową albo wiśniami z nalewki. wersja pikantna - posiekaną papryczką chili, którą można też dodać do ciasta, przed upieczeniem.



latem

ostudzone ciasto posypać świeżymi, dojrzałymi malinami - powinny być suche, powinno ich być dużo, tak aby tworzyły dość grubą warstwę. na maliny wylać polewę. można schłodzić w lodówce, żeby czekolada na wierzchu stała się chrupiąca. można podać z bitą śmietaną.


leczo

gęste, pachnące, słodko-kwaśne i ostre. najlepiej smakuje z końcem lata. najważniejsze, żeby warzywa się nie rozgotowały, zachowały właściwą sobie teksturę ale oddały sobie nawzajem własne aromaty. nie da się go zrobić w małych ilościach, ale można zamrozić, albo pasteryzować. albo jeść dopóki się nie znudzi.


kilo dojrzałej, kolorowej papryki
cztery średnie cukinie
kilo cebuli - może być biała i czerwona
główka czosnku
ostra papryka - najlepiej świeża
kilo pomidorów
kostka rosołowa
litr soku pomidorowego
sól - do smaku
ewentualnie cukier brązowy - do smaku

cebulę obrać ze skórki, pokroić w dużą kostkę, zeszklić na oliwie. umytą, pozbawioną gniazd nasiennych paprykę pokroić w dużą kostkę, podsmażyć lekko na oliwie i razem z cebulą przełożyć do garnka. dorzucić pokrojony czosnek i czuszkę. pokruszyć kostkę rosołową i podlać pół szklanki wody i poddusić. kiedy warzywa delikatnie zmiękną dodać obraną ze skórki (lub nie - jak kto woli) cukinię i dusić dalej ok. 5-8 min. całość zalać sokiem pomidorowym, doprawić do smaku solą, ewentualnie brązowym cukrem. pyszne od zaraz. lepsze z każdym następnym dniem.

podawać z kromkami chleba ze świeżym masłem.
albo z pieczonymi ziemniakami.
albo z kluseczkami.
albo bez niczego.
smacznego!

niedziela, 3 lutego 2013

mrożony nugat

zainspirowany opowiadaniem Agnieszki o pewnym deserze... podobno smakuje zupełnie inaczej niż jej wspomnienie, ale i tak jest grzechu warty. poza tym pomaga pozbyć się kolekcji białek pozostałych po ciastach drożdżowych i kruchych. dla mnie to wspomnienie prawdziwego nugatu z czasów, kiedy miałam jeszcze czas aby go wyrabiać...


nugat

szklanka białek
szklanka cukru
dwie łyżki prawdziwego miodu
sok z połowy cytryny
prażone migdały, orzechy i/lub bakalie

białka ubić na sztywną pianę. powoli dosypywać cukier nadal ubijając. następnie dodać rozpuszczony miód i dalej ubijać. na koniec dodać sok z cytryny. naczynie przełożyć do większego z gotującą się wodą i ubijać dalej na parze przez minimum 20 minut, aż białka staną się gęste i lekko ciągnące. oczywiście im dłużej ubijane tym lepsze. zdjąć z pary, ubijać jeszcze kilka minut, dodać prażone orzechy laskowe i migdały, skórkę pomarańczową ewentualnie inne bakalie.

można też potraktować masę jako bazę dla owoców - malin, truskawek, porzeczek lub sosu cytrynowego typu lemon curd. owoce można też dodać w formie przecieru - dobrze jest wówczas nie mieszać obu składników zbyt dokładnie, tak aby w nugacie utworzyły się wyraźnie nitki sorbetu. tak, czy inaczej nugat przełożyć do pojemnika i zamrozić.
                                                    


p.s. aha, jeszcze jedno - można zamrozić bezy przełożone nugatem i podać jako torcik lodowy. przed podaniem - posypać świeżymi malinami albo porzeczkami - najlepiej białymi.