Strony

niedziela, 8 listopada 2020

kobiety do garów! gotujemy rewolucję! rewolucyjne kaszotto.

 

gniew tak jak i radość ma kolor czerwieni.

jestem zła.

otwieram przecier pomidorowy, jakbym odbezpieczała granat.

ależ się we mnie gotuje!



1,5 szklanki gruboziarnistej kaszy bulgur -- ugotować w osolonej wodzie


średnia czerwona cebula

2 ząbki czosnku

dwie czerwone papryki

2 łyżeczki przecieru pomidorowego

10-15 dag wypestkowanych, pokrojonych śliwek węgierek

garść suszonej, krojonej żurawiny

melasa z granatów

papryczka chili

sól do smaku

cynamon do smaku

czerwony pieprz do smaku

olej do smażenia

 

pokrojoną cebulę i paprykę  wrzucić na rozgrzany olej i przesmażyć. kiedy cebula zacznie się karmelizować dodać posiekany czosnek. po chwili śliwki. zmniejszyć ogień. odczekać, aż śliwki zmiękną puszczając sok. dodać żurawinę. doprawić melasą, cynamonem i czerwonym pieprzem. wymieszać z ugotowaną kasza bulgur. na koniec dodać posiekaną papryczkę chili. wymieszać. rewolucja gotowa!

ZapiszZapisz

kobiety do garów! gotujemy rewolucję! makaron protestacyjny.

 - co pani robi, kiedy się pani wkurza?

- śpiewam.

- dobrze. i co jeszcze?

- krzyczę, wyję, tupię... GOTUJĘ!

- pomaga?

- czasami...



czarny makaron funebralny

 

dwa duże jajka

płaska łyżeczka węgla aktywnego

1,25 szklanki mąki


zanieść na gładkie ciasto. można wałkować po 20 minutach leżakowania. można przechowywać w lodówce do trzech dni. 

 

 

makaron w kolorze pomarańczowej alternatywy

 

dwa duże jajka

4 łyżeczki przecieru pomidorowego

spora szczypta sproszkowanej kory Hoan Kiem

1,25 szklanki mąki


zanieść na gładkie ciasto. można wałkować po 20 minutach leżakowania. można dodać mąki, jeśli ciasto jest zbyt miękkie. można przechowywać w lodówce do trzech dni.

 


wrzucać na gotująca się, osoloną wodę. gotować 3-4 minuty -- w zależności od upodobań i grubości ciasta.

wtorek, 27 października 2020

Marilla's plum puffs. ptysie z kremem śliwkowym

przepisy na ptysie Maryli z Zielonego Wzgórza, które znalazłam, nie odpowiadały moim wyobrażeniom. postanowiłam ziścić je samodzielnie. tak mamo, znowu kombinuję! 


ciasto ptysiowe

 

20 dag maki

10 dag masła

250 ml wody

szczypta soli

4 średnie jajka

 

masło rozpuścić i wodę zagotować. wsypać mąkę i sól. dokładnie wymieszać, cały czas lekko podgrzewając aż stanie się jednolite i odstając od ścianek naczynia utworzy kulę. lekko ostudzić. następnie dodawać po jednym jajku, aż ciasto stanie się gładkie i błyszczące.
 
niewielkie porcje ciasta kłaść w dość dużych odstępach na pergaminie do pieczenia -- można to robić łyżką lub za pomocą worka cukierniczego.
 
piec w 180 - 200 stopniach na zloty kolor -- ok. 20 min
 


krem

20 dag śliwek bez pestki -- najlepiej węgierek, ale może być inna odmiana
 2 łyżki cukru
100 ml brandy -- a najlepiej plum brandy z Łącka
2 łyżki masła
pół łyżeczki cynamonu

 

śliwki i cukier podgrzewać na patelni o grubym dnie, przez kilka minut. kiedy zaczną puszczać sok, a cukier się rozpuści wlać brandy. podpalić. potrząsając patelnią lekko podrzucać śliwki, aż płomień zgaśnie. dodać cynamon. dodać masło. mieszać, aż się rozpuści. ostudzić. zmiksować.

 

ubić 200 ml słodkiej śmietanki. delikatnie połączyć ze śliwkowym sosem. rozkrojone ptysie przekładać kremem. podawać posypane cukrem pudrem.

różowe gnocchi z botwinką i bundzem*

200 g ricotty - odsączonej na sicie

200 g pieczonych buraków -- zmielonych lub utartych na drobnej tarce

50 g tartego sera typu cheddar

1 i 1/4 szklanki mąki

sól do smaku

pół łyżeczki świeżo zmielonej gałki muszkatołowej

duże jajko

 

wymieszać dokładnie wszystkie składniki oprócz mąki. następnie dodać mąkę i zagnieść jednorodne ciasto. odstawić na minimum pół godziny, ale można nawet na całą noc. z ciasta formować wałeczki o średnicy ok. 1 cm. kroić ukośnie na małe kluseczki. gnocchi rozłożyć na brytfannie wyłożonej pergaminem i schłodzić w lodówce, przez ok. pół godziny. wrzucać na osolony wrzątek. gotować ok. 3 minut. wyławiać sitem i lekko omaścić masłem lub oliwą, żeby się nie skleiły.


pęczek botwinki

15 dag bundzu

ząbek czosnku

szalotka

dwie łyżki pokrojonej suszonej żurawiny

kapary -- ok. dwóch łyżek

oliwa

masło

sól


botwinkę dokładnie umyć. pokroić. szalotkę i czosnek posiekać dosyć drobno. podsmażyć na oliwie z masłem. kiedy jest już wyraźnie skarmelizowana dorzucić pokrojoną botwinkę. przesmażyć wszystko kilka minut, dodać żurawinę. zdjąć z ognia. dodać gotowe gnocchi. na koniec dorzucić pokrojony w kostkę bundz i kapary.

 

*inspirowane przepisem Lindy Miller Nicholson, Pasta, Pretty Please. A vibrant approach to homemade noodles.

sobota, 24 października 2020

mana vortex. tarta z cukinią

 


kruchy spód


20 dag mąki

10 dag masła

szczypta soli

ok. trzech łyżek zimnej wody

 

składniki szybko zagnieść na jednolitą masę. ciasto schłodzić. rozwałkować. wyłożyć formę. nakłuć widelcem. piec w temperaturze 200 stopni przez ok 12 min.  


dwie lub trzy niewielkie średnie cukinie

10 dag sera cheddar

250 ml kwaśniej śmietany

2 jajka

5 dag drobno posiekanych orzechów włoskich

sól do smaku

świeżo starta gałka muszkatołowa

szczypta cynamonu

świeży tymianek

 

w misce wymieszać dokładnie śmietanę z jajkami, orzechami i przyprawami. odstawić. umyte cukinie pokroić na cienkie wstążki. to samo zrobić z serem. wstążki zwijać w spiralę, od czasu do czasu przekładając plastrami sera i w ten sposób wypełnić kruche ciasto. całość zalać równomiernie przygotowaną wcześniej masą śmietanową. 

wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. piec ok 35 minut.




Zapisz

poniedziałek, 12 października 2020

tarta jeża Anaszpana. Szyszkielniki 2020

pierwsze Szyszkielniki obchodziliśmy jesienią 2017 roku. rodzinne pakowanie szyszek do tekturowych pudełek okazało się zajęciem niezwykle radosnym. coś jak pieczenie pierników albo malowanie pisanek. dlatego też, nie zdziwiłam się, kiedy że z roku na rok coraz więcej ludzi ulegało dyskretnemu urokowi Szyszkodara przyłączając się do inicjatywy i podsuwając moc pomysłów, dzięki którym nowa tradycja zaczęła nabierać barw. ten aspekt święta szyszkielnikowego podoba mi się chyba najbardziej. nie obowiązują nas żadne schematy. rytuały tworzymy sami, wedle własnych potrzeb i bieżących możliwości. podarować szyszkę może każdy i niemal każdy się z niej ucieszy (dzieci co prawda wolą czekoladę). podobnie jest z sadzeniem drzew, spotykaniem rodziny i przyjaciół, obmyślaniem dekoracji a nawet życzeniami. ponieważ święto jest zupełnie nieskomercjalizowane, próżno szukać oklepanych formułek i gotowych receptur. nie wyręczą nas galerie handlowe, w cukierniach nie znajdziemy gotowych na tę okazję wypieków ni łakoci. ba, nawet słynna wyszukiwarka nic tu nie pomoże. wszystko w naszych rękach! a zatem szyszkujmy się do święta!  

w tym roku, dostałam najlepszy prezent szyszkielnikowy, jaki mogłabym sobie zamarzyć. oto oficjalna strona Szyszkielników: Szyszkielniki

 


kruchy spód


20 dag mąki

10 dag masła

garść mielonych orzechów laskowych

ok. trzech łyżek zimnej wody

szczypta soli


składniki szybko zagnieść na jednolitą masę. ciasto schłodzić. rozwałkować. wyłożyć formę. nakłuć widelcem. piec w temperaturze 200 stopni przez ok 12 min.



 

ok. 20 dag leśnych grzybów (na zdjęciu tarta z rydzami)

cebula szalotka

masło do smażenia

300 ml kwaśniej śmietany

2 jajka

3 dag sera długo dojrzewającego -- dość drobno pokruszonego

przyprawy: cynamon, gałka muszkatołowa, kolendra, imbir, sól, pieprz, opcjonalnie: tandori masala.


dokładnie oczyszczone grzyby pokroić. cebulę obrać i posiekać w drobną kostkę. cebulę skarmelizować na maśle. dodać grzyby. smażyć doprawiając do smaku. przypraw powinno być dosyć dużo, żeby tarta nie była mdła. 

jajka dokładnie ubić. wymieszać ze śmietaną. dodać usmażone grzyby i pokruszony ser. wyłożyć na kruchy spód. piec w temperaturze 180 stopni ok pół godziny. dekorować szyszkami, gałązkami ziół i kruchymi krakersami w kształcie dobrego jeża Anaszpana.

 


 

szyszkiego najlepszego! niech się wam szyszkuje! 



bułeczki z kardamonem

niektóre poranki okazują się nie tak wesołe, jak obiecywały to poprzedzające je wieczory. czasem udaje się je rozchmurzyć. są różne sposoby. na przykład zapach bułeczek świeżo wyjętych z piekarnika... buła w garść. czapka na głowę. i marsz na spacer!


 

dzień wcześniej przyrządzić ciasto wg przepisu na brioche. dodaję jeszcze jedno żółtko do ciasta, które zostaje z białka potrzebnego do masy orzechowej.

 

masa orzechowa

 

10 dag mielonych orzechów włoskich lub laskowych lub migdałów

7 dag cukru pudru

1 białko

 

orzechy wymieszać z cukrem pudrem. dodać białko i wyrobić na jednolitą masę. najlepiej zrobić to na chwilę przed pieczeniem bułeczek – wtedy łatwiej jest ją rozsmarować. 


poza tym:


kardamon (najlepiej ubity w moździerzu)

jajko – do smarowania bułeczek 

 

bułeczki

dojrzałe ciasto wyłożyć na stolnicę oprószoną mąką. podzielić na dwie części. każdą z nich rozwałkować na grubość ok 4 mm. powierzchnię ciasta posmarować cienko masa orzechową. posypać kardamonem. ciasto pokroić na równe paski. każdy pasek składać na pół, okręcić kilkukrotnie wokół osi a potem zwinąć w kształt ślimaka.

bułeczki posmarować roztrzepanym jajkiem.

wkładać do pieca nagrzanego do 200 stopni. piec na złoty kolor ok 10 min.


 
 
 

niedziela, 14 czerwca 2020

carpe diem i rób makaron! lasagne.





płatki na lasagne, ale najlepiej: domowy makaron  -- przygotować ok. 5ciu kawałków rozwałkowanego ciasta mniej więcej wielkości naczynia, w którym ją przygotujemy.

wnętrze

mała lub średnia dynia piżmowa
2 ząbki czosnku
średnia cebula
pół szklanki warzywnego bulionu
opakowanie serka ricotta (ale może być po prostu biały serek śniadaniowy)
ok 4 łyżki tartego parmezanu lub innego sera długo dojrzewającego
sól
słodka papryka
pieprz
tymianek -- najlepiej świeży, drobno posiekany
oliwa

dynię obrać. pokroić w kostkę. obraną cebulę posiekać w  drobną kostkę. czosnek zmiażdżyć. cebule i czosnek podsmażyć lekko na oliwie. wrzucić dynię. zalać bulionem. dusić na małym ogniu, aż całkiem zmięknie i da się ją delikatnie zmiażdżyć. wtedy dodać dodać serek i wszystkie przyprawy -- do smaku. wymieszać dokładnie, aby wszystkie składniki się połączyły. 


sos pomidorowy

lasagne można zapiec w beszamelu ale, w przypadku dyniowego nadzienia sos pomidorowy nadaje jej bardziej wyrazisty smak.

puszka pomidorów
średnia cebula
dwa ząbki czosnku
oliwa

posiekaną cebulę i czosnek przepuszczony przez praskę podsmażyć na oliwie. dodać pomidory. posolić do smaku. dusić, aż pomidory staną się miękkie a sos gęsty.

dno naczynia posmarować niewielką ilością oliwy. na dnie położyć kawałek ciasta -- można je wcześniej delikatnie podgotować wrzucając na kilkanaście sekund do osolonej wody. tak przygotowane ciasto w mniejszym stopniu pochłania wodę z sosu i nadzienia, zachowując bardziej odrębną teksturę. kolejne porcje ciasta przekładać nadzieniem dyniowym. zalać sosem pomidorowym. piec w temperaturze 180 stopni przez ok. pół godziny.






do dekoracji użyłam kolorowego makaronu: niebieskiego z dodatkiem klitorii terneńskiej, ciemno niebieskiego z semoliną, zielonego z pietruszki i kurkumy, różowego z buraków oraz żółtego z kurkumą. odsyłam do lektury książki Lindy Miller Nicholson, Pasta, Pretty Please. A vibrant approach to homemade noodles,  o której pisałam w styczniu:
http://brzuchzmakiem.blogspot.com/2020/01/carpe-diem-i-rob-makaron.html



syrop z kwiatu czarnego bzu*


w tym roku zdążyłam na ostatni moment kwitnienia dzikich bzów. 
nie zdążyłam tylko pobiec za tatą M. żeby pomóc mu nazbierać kwiatów. 
zanim się zorientowałam, że już wyszedł, wrócił z naręczem pachnących "koszyczków".  

dziękujemy!




minimalnie 25 kwiatostanów czarnego bzu -- Pam radzi, aby były w początkowej fazie rozkwitu, najlepiej, żeby część kwiatów była jeszcze w pączkach, kwiaty najlepiej zbierać w suchy, ciepły dzień. tata M. nazbierał ich ok. 30.
trzy cytryny
pomarańcza
kilo cukru -- zmniejszyłam proporcję do 75 dag
ew. płaska łyżeczka kwasku cytrynowego

zagotować 1,5 l wody -- zalać nią kwiaty i skórkę otartą z cytryn i pomarańczy. przykryć. zostawić na noc. rano odcedzić. dodać cukier i sok z cytryn i pomarańczy i kwasek cytrynowy. podgrzewać, aż cukier całkowicie się rozpuści. gotować kilka minut. przelać do wysterylizowanych butelek lub słoików. zawekować. można przechowywać kilka miesięcy.

 


syrop najlepiej rozcieńczać z wodą lub białym winem. można w tym celu zamrozić go w foremce do kostek lodu i wrzucać do dowolnego napoju. lemoniada z kwiatu czarnego bzu świetnie nadaje się do nasączania biszkoptów: patrz przepisy na torty owocowe.



*na podstawie przepisu Pam Corbin: Eldelflower cordial, River Cottage Handbook No.2. PRESERVES, London 2008

środa, 6 maja 2020

carpe diem i rób makaron! chwalcie ląki umajone.


wesoły i pyszny.
dwukolorowy makaron na wiosnę i nie tylko.
wreszcie pada.
kaczeńce się ucieszą.

ja też się cieszę.
a kiedy się cieszę, robię makaron.
makaron zielony -- z roszponką i chlorofilem.
makaron żółty -- klasyka, z kurkumą.






niedziela, 3 maja 2020

torcik mrożony a la parfait.



biszkopt 

nie będę ukrywać, że deser właściwie wykonał mój syn. biały biszkopt którego użyliśmy okazał się za słodki. następnym razem zrobimy klasyczny biszkopt. ale tak naprawdę można kombinować i zastąpić go np. migdałową bezą.




parfait (proporcje na małą tortownicę -- ok. 20 cm.)

4 żółtka
4 łyżki cukru
miąższ z pół laski wanilii lub 1/3 łyżeczki suszonej wanilii lub płaska łyżka cukru z prawdziwą wanilią
200 ml słodkiej śmietanki kremówki

nuta malinowo-cytrynowa

1/3 szklanki soku z cytryny
1/3 szklanki domowego soku z malin cioci Marysi (najlepszy!)
łyżka cukru
łyżka masła
łyżeczka mąki ziemniaczanej


sok z cytryny wymieszać z sokiem malinowym. przelać do garnka. dodać cukier i maso, podgrzewać mieszając, do momentu uzyskania jednolitej emulsji. dodać mąkę ziemniaczaną rozczynioną dwoma łyżkami zimnej wody. zagotować. odstawić do wystygnięcia.

żółtka z cukrem i wanilią ubić na gładką masę - najlepiej w metalowej misce. kiedy żółtka połączą się z cukrem, miskę umieścić w garnku z lekko gotującą się wodą. ubijać na parze przez 15 minut. odstawić. kiedy wystygną, ubić bitą śmietanę. delikatnie połączyć śmietanę z ubitymi żółtkami. połowę emulsji owocowej dodawać do masy, mieszając niedokładnie, żeby w waniliowym parfait powstały kwaskowate smużki. 

gotowy krem umieścić w tortownicy pomiędzy biszkoptami. niewielką ilość parfait rozsmarować gładko na powierzchni tortu. polać warstwą owocowej emulsji. można posypać płatkami migdałowymi albo świeżymi malinami. malina można też dla urozmaicenia dodać do kremu.

torcik umieścić w zamrażalniku na minimum dwie godziny. po tym czasie torcik powinien  być już zamrożony i gotowy do podania. a jeśli będzie zamrożony tylko częściowo, to stanie się torcikiem semi-fredo. i też będzie pyszny.










sobota, 2 maja 2020

(nie)zwykłe pokrzywy. tarta dla Zieleńca.

gdybym była w chacie, i nazbierałabym świeżych pokrzyw, to pewnie ugotowałabym z nich zupę albo zrobiła szpinak i podała ze świeżymi szyszkowańcami. gdybym była teraz w Zieleńcu i nazbierała pokrzyw, to co bym z nimi zrobiła? może racuszki. może zielony makaron. a może dziką tartę...  ale nie jestem ani tam, ani tam. tęsknię.

za to jestem tu.

a pokrzyw i tak udało mi się nazbierać.



 
i co z nich zrobię? na kogo wypadnie, na tego bęc. 


kruchy spód

10 dag zimnego masła
10 dag mąki (dodałam orkiszowej, bo akurat miałam)
łyżka wody
szczypta soli

szybko zagnieść ciasto. odłożyć do lodówki na ok. pół godziny. rozwałkować. wyłozyć nim forme na tartę. piec w 200 stopniach ok. 15 min.


pokrzywy

garść świeżych, zielonych pokrzyw, dokładnie umytych i drobno posiekanych 

sofrito
pół cebuli
dwa ząbki czosnku
oliwa
łyżeczka masła

przygotować sofrito: drobno posiekaną cebulę oraz czosnek przeciśnięty przez praskę przysmażyć delikatnie na oliwie z masłem. dodać pokrzywy i razem smażyć, ciągle mieszając, aż zmiękną, ale nie stracą koloru. wyłożyć na upieczone ciasto.

na koniec:

dwa jajka
dwie trzecie szklanki kwaśnej śmietany
szczypta cynamonu
szczypta suszonego lubczyku
pół łyżeczki tandoori masala

garść pokruszonych orzechów laskowych, które można zastąpić pestkami z dyni lub słonecznika

jajka, śmietanę i przyprawy ubić razem na gładki sos. zalać nim pokrzywy. posypać orzechami. piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez ok. pół godziny. kiedy powierzchnia tarty w całości urośnie, znaczy że jest już gotowa.





poniedziałek, 13 kwietnia 2020

mazurek migdałowy (ten lepszy)



kruchy spód

12 dag mąki
5 dag mielonych migdałów
10 dag  zimnego masła
5 dag  cukru-pudru
1 żółtko

składniki zagnieść na gładkie ciasto. włożyć do lodówki. dobrze schłodzone rozwałkować. wyłożyć nim formę na mazurek. piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni ok. 10 min.

migdałowa beza

5 białek
10 dag mocno zrumienionych, zmielonych migdałów (razem ze skórką!)
7 dag pokruszonych płatków migdałowych
17 dag cukru pudru
sok z połowy cytryny

trochę płatków do dekoracji

ubić białka. do sztywnej piany dodawać powoli cukier cały czas ubijając. na konic powoli wlewać sok z cytryny. bezę wymieszać ze zmielonymi migdałami i płatkami migdałowymi. wyłożyć na kruchy spód.  posypać pozostałymi płatkami. wstawić na 10 minut do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni. następnie zmniejszyć temperaturę do 150 stopni i piec jeszcze ok 20-25 minut.

sobota, 11 kwietnia 2020

wileki tydzień. o jeden mazurek za daleko.

wielki poniedziałek przepadł bez wieści.

wielki wtorek. kruche ciasto. mazurek pomarańczowy. Jezus włóczy się gdzieś, załatwia swoje ostatnie sprawy (jakieś cuda, ostatnie polecenia... już nie pamiętam) w mieście, które za jedyne kilkadziesiąt lat czeka pacyfikacja. tacy jak on wiedzą takie rzeczy. są jak ludzkie sejsmografy. odczytują odległe sekwencje zdarzeń z niewypowiedzianych jeszcze słów, które dopiero rodzą się w umysłach, w lekko zmarszczonych brwiach znużonych codzienną bieganiną. wnuki tych ludzi, pokrzykujących teraz na swoje dzieci, żeby nie plątały się bezczynnie pod nogami, będą musiały uciekać. ich wnuki i prawnuki dotrą kiedyś do dalekich krain, których dzisiaj nie ma nawet na mapie. porasta je gęsta i zmierzwiona sierść prastarej puszczy. kiedy tam dotrą, jakoś się urządzą. a potem będą ich posądzać o dziwne rzeczy. że kradną z cudzych świątyń małe, białe opłatki, wbijają w nie ostre noże, a wtedy, z tych białych, delikatnych wafelków płynie jego krew. Jezus mimowolnie uśmiecha się pod nosem. patrzy na swoje brudne dłonie i zakurzone stopy. Boże Ciało, myśli, i teraz nie może już się powstrzymać od śmiechu. aż się zanosi. łzy spływają mu po zarośniętych policzkach, kiedy śmieje się na całe gardło. przechodnie patrzą na niego zdziwieni. z niesmakiem. miasto nie ma czasu na wariatów. miasto gorączkowo przygotowuje się do święta Paschy. 

wielka środa. mazurek czekoladowy. mazurek migdałowy. dokończę go jutro. chyba, że jutro powiem sobie nie. ostatni dzień przed wielkim świętem. kobiety mają pełne ręce roboty. trzeba upiec macę, przyrządzić jagnięcinę, upewnić się, że są gorzkie zioła i wino w kadziach. izby, nawet te najbiedniejsze, muszą być pozamiatane i schludne. kolejne elementy układanki znajdują swoje miejsce. światło -- zgadza się. obezwładniające, niepowstrzymane przez nagie jeszcze gałęzie drzew. zapachy -- zgadza się. prażone migdały, pomarańcze, cytryny, wanilia, czekolada. kruche ciasto. i ciasto drożdżowe. gorzki smak skórki pomarańczowej. brakuje sernika. nie szkodzi. sernika w tym roku nie będzie.

wielki czwartek. mazurek migdałowy. pełnia oświetla poddasze ostrym, białym światłem. teraz siedzą w niewielkiej izbie, wynajętej w ostatniej chwili. jak im się to udało? ktoś może polecił ich gospodarzom. ktoś ręczył, że nie będą mieli z ich powodu przykrości. reszta pieniędzy starczyła na skromny posiłek. patrzy na miskę z soczewicą. nigdy za nią nie przepadał. ale musi przecież jakoś okazać swoje współczucie, jakoś mu podziękować. co z tego, że będzie to jedynie przypadkowe spotkanie dłoni sięgających równocześnie do jednego półmiska. gdyby tylko potrafił przekonać go, że rozumie i jest mu wdzięczny. że nikt z pozostałych by tego dla niego nie zrobił. ale tego akurat nie może. chociaż niebawem, będą utrzymywali, że jest wszechmogący. krzywi się z niesmakiem. bardziej od soczewicy, nie znosi tych wszystkich słów. im bardziej wyszukane i górnolotne, tym bardziej zionie od nich pustką. wczorajsza wesołość opuściła go. czuje się zrezygnowany. obojętny. a musi im jeszcze wszystko wytłumaczyć. czasu jest mało, a oni zajęci są posiłkiem, tanim winem i swoim towarzystwem. w dodatku Jan garnie się do niego, zagaduje, jak małe, marudne dziecko domaga się całej jego uwagi. tymczasem on, on w tej chwili najbardziej chciałby porozmawiać z Judaszem. z westchnieniem rezygnacji bierze do ręki macę.


wielki piątek. dreptanina. co prawda niespieszna, ale ręce i głowa cały czas zajęte. cholera, czemu to musi tak boleć, myśli, kiedy usta nabiegają mu krwią.  spluwa, ale krwotok nie ustaje. nieźle oberwał. w dodatku nie spał całą noc. wleką się teraz noga za nogą. dobrze chociaż, że gwoździe to ściema. skoro naprawdę nie da się tego inaczej załatwić. dobrze, że nie ma jeszcze tych przeklętych wynalazków. nie podepną go do respiratorów, nie będą go reanimować w nieskończoność. nie wprowadzą w stan śpiączki farmakologicznej. nie będą rozwlekać tej agonii w niekończącą się serię sztucznych oddechów. nie będą tłoczyć w niego hektolitrów cudzej krwi. nie, co to to nie. co do krwi, umowa pozostaje umową. jedna rana, zresztą głównie z myślą o Tomaszu i na tym koniec. pozostanie wiecznym dawcą. ta cała krew, którą już niedługo będą tłoczyć z jego wyznawców do niczego nie jest mu potrzebna. nie dokona się wtórna transfuzja. zresztą, i tak nie znaleźliby właściwej mu grupy. nie chce o tym myśleć. czuje, że brakuje mu tchu. ostatecznie na tym to polega. już niedługo. wreszcie będzie mógł odpocząć. tylko jeden dzień na całą wieczność. ale zawsze coś.


wielka sobota. dzień małych cudów. w garnku grzechoczą jajka gotowane na twardo w łupinach cebuli. pod lnianą ścierką śpi sobie ciasto. z każdym oddechem rozrastają się drożdżowe sny, od których puchnie jego miękkie ciało. całkiem inne ciało leży przywalone ciężkim kamieniem. na szczęście znalazł się sponsor. starczyło na płótno i oleje. i skromne, odludne miejsce pochówku. tu jest cicho i spokojnie, kamień skutecznie tłumi wszelkie odgłosy. łkanie i zawodzenia dewotek maltretujących plastikowe różańce. energiczne kroki zakonnic krzątających się przy grocie z papier mache, poprawiających troskliwie sztuczne kwiaty i bazie w plastikowych wazonach. utyskiwania zniecierpliwionych strażników. co za absurd. pilnować grobu jakiegoś przybłędy przez całą noc. w grocie słychać tylko miarowy, cichy szelest rosnących korzeni, krzątaninę podziemnych stworzeń, wilgotne poczynania przebiegłych grzybni. ale i to już go nie dotyczy. spowija go całun błogiego niebytu.


wielka niedziela. już po wszystkim. wszystko się dobrze skończyło. podobno. można teraz skosztować lukrowanych dekoracji. zrobić ładne zdjęcie. bez zdjęcia się nie liczy. a potem nadgryźć rzeczywistość tam, gdzie nie zaskoczy podniebienia goryczą. jedzenia jest jak zwykle za dużo. jak co roku, znowu przesunęłam granicę o jeden mazurek za daleko. tymczasem w mieście panuje cisza. w czystym powietrzu snują się smugi zapachów. intensywne, namacalne. można je niemal nawinąć na palec jak przędzę. zapach chleba z piekarni miesza się z aromatem fiołków, od których kipią miejskie trawniki. magnolie pachną wilgocią porannej rosy, która nie wylała się jeszcze z na wpół otwartych kwiatów. słychać śpiew kosów, mantry sikorek, przenikliwy krzyk pustułki. w chłodnym powietrzu tańczą plastikowe rękawiczki. przedrzeźniają zwykły pośpiech i gwar, nieobecne teraz na opustoszałej ulicy. podniecone tym sztucznym życiem żartobliwie wytykają siebie palcami. kiedy wiatr dokazujący tą śmiecionośną pantomimą przycicha, rękawiczki więdną, opadając z westchnieniem na zakurzone chodniki jak pięciopalczaste, zużyte kondomy. przekwitające śliwy wyrzucają w powietrze ostatnie konfetti dusznego zapachu. dotychczasowa biel szarzeje na chwilę, by niemal od razu przerodzić się w jaskrawą zieleń pierwszych listków. pod wieczór z tłustych odwłoków latarni sączy się żółte światło wabiąc jętki jednodniówki. zużyta pełnia topnieje. przytłacza ją cień tej dziwnej planety, którą z bliżej nie wyjaśnionych powodów, tylu bogów, tyle razy usiłowało zbawić.


Hallelujah?




niedziela, 9 lutego 2020

tarta musztardowa z ziemniakami



tarta ciasto

250 ml mąki
100 g masła
szczypta soli
dwie łyżki zimnej wody

zagnieść jednolite ciasto. włożyć do lodówki na około pół godziny. upiec w 200 stopniach na złocisty kolor -- 10-15 min.

tarta farsz 

3-4 ziemniaki  średniej wielkości
ząbek czosnku
200 ml słodkiej śmietanki
jajko
szczypta tartej gałki muszkatołowej
sól
pieprz
kminek
tymianek -- najlepiej świeży

oliwa

jogurt
musztarda dijon

ser typu feta - nie potrzeba go wiele, dwie, trzy łyżki do smaku

ziemniaki dokładnie umyć. razem ze skórką pokroić w cienkie talarki. rozłożyć na blasze razem z pokrojonym w plasterki ząbkiem czosnku. posypać kminkiem i tymiankiem. skropić oliwą i upiec na złoty kolor. przełożyć na upieczony spód. 

śmietanę ubić z jajkiem. dodać przyprawy. jogurt wymieszać z musztardą. śmietaną zalać ziemniaki. na wierzchu rozprowadzić delikatnie masę musztardową. posypać pokruszonym serem feta. piec w 180 stopniach ok 40 min.



w kulki sobie lecę!





15 dag suszonych fig
15 dag suszonych daktyli -- albo gotowa masa daktylowa
15 dag orzechów włoskich lub migdałów -- albo pół na pół 
5 dag rodzynek sułtańskich
5 dag skórki pomarańczowej
kilka gorzkich migdałów utartych na miazgę
garść prażonych płatków jaglanych

3 łyżki oleju kokosowego nierafinowanego

3-4 płaskie łyżki stołowe kakao

ok. 70 ml wody z suszonych owoców


orzechy lub migdały pokroić lub utłuc -- np. w moździerzu. figi i daktyle zalać ciepłą wodą. odstawić na noc. odsączyć, ale nie wylewać wody. odsączone owoce pokroić w drobną kostkę. ponowne zalać wodą. dodać płatki jaglane. całość podgrzewać mieszając, aż stanie się jednorodna. dodać olej kokosowy, kakao i dokładnie wymieszać. na koniec dodać skórkę, tłuczone gorzkie migdały i orzechy. 
po wystudzeniu formować z masy niewielkie kuleczki. każdą obtoczyć w tłuczonych orzechach. lub migdałach. lub w kakao.


 
 
koniecznie przechowywać w lodówce. można mrozić.
 
koniec. kulka. pl.






czwartek, 30 stycznia 2020

sobota na działce. tarta z ikebaną*


ogród działkowy Pana Kierownika to prawdziwy tajemniczy ogród w mikro skali. jest nawet ławeczka pod starą jabłonką. porzeczki. kwiaty. paprocie. glicynia, która wspięła się pracowicie na sam wierzchołek wysokiego świerka i z końcem maja zalewa cały ogród zapachem dzieciństwa. są nawet autorskie bonsai przyczajone tu i ówdzie w swoich doniczkach. są pokrzywy bujnie rosnące na kompoście, szanowane i lubiane jako alternatywa dla szpinaku. znajdą się nawet zielone liście czosnku niedźwiedziego. jeśli się nie chce siedzieć na ławeczce, można położyć się w trawie i obserwować poczynania szczęśliwego żółwia. na odchodnym dostaje się jeszcze bukiet rozmaitości. buraki naciowe, lubczyk i "dudy". wizytę w tym ogrodzie powinno się przepisywać na receptę. 






tarta ciasto

250 ml mąki (może być orkiszowa)
100 g masła
szczypta soli
dwie łyżki zimnej wody

zagnieść jednolite ciasto. włożyć do lodówki na około pół godziny. upiec w 200 stopniach na złocisty kolor -- 10-15 min.

tarta farsz

ikebana od Pana Kierownika posiekana niezbyt drobno
3 jajka
10 dag twarogu
10 dag sera typu cheddar
odrobina masła

cynamon, imbir, nasiona włoskiego kopru, kolendra, kardamon -- ubite w moździerzu z niewielką ilością brązowego cukru
sól
pieprz

pokrojone zielsko zblanszować bardzo delikatnie na roztopionym maśle. żółtka oddzielić od białek. sery, zieleninę, żółtka i przyprawy mieszamy razem w osobnej misce. białka solimy i ubijamy na sztywną pianę. mieszamy z pozostałymi składnikami -- delikatnie. całość wykładamy na kruchy spód i pieczemy na złoty kolor w 180 stopniach.



gotową tartę zabieramy ze sobą z powrotem na działkę, gdzie zjadamy ją w towarzystwie fajnych ludzi, kosów i żółwia -- popijając ulubionym trunkiem -- z nadzieją na kolejny piękny bukiet od Pana Kierownika.

*inspirowana Kuchnią średniowieczną., Oficyna Naukowa, Warszawa 2015

środa, 29 stycznia 2020

carpe diem i rób makaron!

zamknijcie oczy. delikatnie otwórzcie usta i wyobraźcie sobie, że oto pierś syreny znalazła się dokładnie na wyciągnięcie waszego języka. nie krępujcie się. poliżcie dobrze -- chłopak, dziewczyna czy gay, no dalej, nie powiecie mi przecież, że nie rzucilibyście się ochoczo na syrenę, gdybyście tylko mieli okazję. a teraz otwórzcie oczy i dodajcie do wody dokładnie tyle soli, aby smakowała jak jędrny sutek tej mitycznej dziewoi. mogłabym oczywiście powiedzieć, że woda powinna być słona jak morze, ale coś mi mówi, że skojarzenie z biustem lepiej wryje wam się w pamięć.

to tylko jeden z moich ulubionych fragmentów książki Lindy Miller Nicholson, Pasta, Pretty Please. A vibrant approach to homemade noodles. 




książkę dostałam od Szyszkodara. 
musiała trochę poczekać. 
aż zmieni się czas. 
czas nadszedł. 
robimy makaron!






nie będę przepisywać receptur. kto zechce, odszuka je sam. w książce. albo na blogu Lindy. ja tylko powiem -- świetna zabawa. zero waste. wszystko zmiksowane, ugotowane, zjedzone. żadnych plastikowych opakowań. z trzech jajek -- zapas makaronu na kilka dni dla czteroosobowej rodziny. a z kolorowych resztek można upiec fantastyczne krakersy. satysfakcja gwarantowana.

na zdjęciach -- dwukolorowy makaron na bazie roszponki, zielonego groszku i kakao.  bardzo dobry z sosem gorgonzola. 

make pasta, not war!