jak zwał tak zwał. punktem wyjścia był klasyczny owocowy curd angielski. no cóż, rabarbar nie jedno ma imię. było to tak. zaraz po przyjeździe mamy poszłyśmy na targ. kupiłam naręcze świeżych i lśniących łodyg rabarbaru. w domu obrałam je ze skórki, pokroiłam i ugotowałam na parze. łodyg było ok. 1,5 kilo. pokrojone ugotowałam na parze. przełożyłam do garnka. dodałam pół kostki masła oraz dwie trzecie szklanki cukru. garnek umieściłam na łaźni wodnej. kiedy wszystko się rozpuściło - zmiksowałam. osobno ubiłam mocno cztery jajka. cały czas mieszając wlałam do masy rabarbarowej. postawiłam garnek na bardzo małym ogniu i mieszałam, aż pojawiły się pierwsze bąbelki. ostudziłam. powstał gładki, gęsty, szarozielony krem pyszny sam w sobie, obłędny z jogurtem i truskawkami. podejrzewam, że będzie świetny z porzeczkami i malinami. oraz jako składnik owocowych koktajli.
różowy wywar powstały podczas gotowania na parze schowałam do lodówki z myślą o lemoniadzie. ale potem przyszło mi do głowy, żeby z niego też przyrządzić deser. półtorej szklanki wywaru i sok z połowy cytryny wlałam do garnka. dodałam pół kostki masła i pół szklanki cukru. podgrzałam na małym ogniu, aż masło i cukier rozpuściły się, a całość nabrała konsystencji emulsji. Ubiłam trzy jaja dodając dwie łyżeczki mąki ziemniaczanej. energicznie mieszając wlałam ubite jajka do garnka. mieszałam na wolnym ogniu, do uzyskania gęstego, puszystego sosu. można nim polać tarty i naleśniki, lody albo świeże owoce. można zagęścić mieszając z mascarpone lub ricottą, albo jogurtem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz